Aktualna nazwa miasta nie wzmacnia naszej pozycji nawet w województwie lubuskim – mówi w wywiadzie dla Gazety Lubuskiej Jerzy Korolewicz, który chce powrotu do historycznej nazwy Gorzów.
– Od prawie miesiąca w Gorzowie, wciąż Wielkopolskim, trwają konsultacje w sprawie nazwy miasta. Teraz, niejako z inicjatywy PO, doszła do tego dyskusja na temat rozszerzania jego granic. Mam wrażenie, że pomysł zmiany nazwy miasta zachęca innych do nowego otwarcia w Gorzowie.
– Trudno mi jednoznacznie potwierdzić, że jedno z drugim jest bezpośrednio powiązane. Jedna kwestia jest jednak bezsporna. Że dyskusja o powrocie do historycznej nazwy Gorzów pobudziła debatę obywatelską, poruszyła też emocje związane z deficytami miasta i z pragnieniami mieszkańców, żeby było po prostu lepiej. To wyraźnie pokazuje, że jest jednak szansa i nadzieja dla naszego miasta. Nie jest więc prawdą, że w Gorzowie już wszyscy zgnuśnieli, że wszystkim wszystko jest obojętne. Nie można dłużej stosować zasady, że najpierw zbiorowo na wszystko narzekamy, a później zbiorowo bronimy, by żadnej zmiany jednak – broń, Boże – nie dokonać. To przecież swoisty paradoks.
– Ta dyskusja pokazuje też, że jest spora grupa zwolenników odcięcia członu „Wielkopolski” oraz spora grupa tych, którzy chcą jego pozostawienia.
– Patrząc na toczące się dyskusje, na ankiety i sondaże widać, że przewaga zwolenników zmiany jest na poziomie 55 do 70 proc. To bardzo dobry wynik, bo przecież jest zupełnie normalne, że istotna część mieszkańców ma inny pogląd. Czasem tylko żal, że – zwłaszcza jeśli chodzi o social media – to poziom niektórych dyskusji jest wprost żenujący. My jesteśmy już trzecim pokoleniem, które funkcjonuje w Gorzowie po wojnie. Te blisko 80 lat to już wystarczający czas, żeby w jakimś sensie zakończyć dyskusję nad budową tożsamości naszego miasta. W związku z tym uważamy, że zmiana nazwy jest sprawą bardzo ważną, wręcz symboliczną.
– Jaki obraz tej tożsamości wyłania się po pierwszym z dwóch miesięcy konsultacji i zakończeniu spotkań z mieszkańcami?
– To obraz bardzo wielu, często uzasadnionych narzekań na wszystkie aspekty życia. Gorzowianom wyraźnie brakuje determinacji czy samoorganizacji do tego, by zastanowić się, co zrobić, by to zmienić. Nie wystarczy narzekać i tylko oczekiwać sprawczości od tych „onych”. Niezbędna jest też własna aktywność i kreatywność.
Szlachectwo na fałszywych papierach
– Część mieszkańców pewnie uważa, że od zmiany nazwy miasta nie przybędzie więcej pociągów a drogi nie przestaną być dziurawe.
– Proszę spojrzeć na nazwę miasta z ekonomiczno-marketingowego punktu widzenia. Marka, nazwa czy znak to jedno z bardzo ważnych aktywów działalności każdej firmy. Wartość marki jest wyceniania i stanowi wyraz tego, z kim właściwie ma się do czynienia. Jeżeli więc marka miasta jest skażona wieloma pierwotnymi błędami, które nie budują wartości, a ją obniżają, to wtedy bardzo trudno być uznawanym za miasto z ambicjami wojewódzkimi, z ambicjami tworzenia aglomeracji wokół miasta, z ambicjami bycia miastem uniwersyteckim, dobrze skomunikowanym. Potwierdza się wówczas, że z tego przysłowiowego „Gorzówka” wszyscy co mądrzejsi wyjadą, a później nie wrócą, bo tu prowincja.
– W mediach społecznościowych czytam głosy zwolenników dotychczasowej nazwy, że przez kilkadziesiąt lat budowano markę „Gorzów Wielkopolski” i teraz chce się to zaprzepaścić.
– Jestem szczerze przekonany, że ta marka nie została zbudowana, że wręcz rozsypywała się wielokrotnie po drodze. To nie są przypadki, że i poprzedni, i obecny prezydent próbowali zrywać się do lotu, by przełamać tę niemoc. Stąd też były strategie zarządzania marką zlecane profesjonalistom z Krakowa, z Warszawy. Brakowało jednak konsekwencji, by zmianę nazwy miasta przeprowadzić w sposób formalny i zakończyć jakąś decyzją, nawet gdyby to była decyzja utrzymująca ją bez zmian. Zbliżamy się do 80-lecia polskiego Gorzowa i najwyższa pora, by tę dyskusję, co ma być treścią tożsamości tego miasta, czego chcemy w naszym mieście na przyszłość, przeprowadzić.
– Pan, prywatnie, dlaczego chce zmiany nazwy?
– Wsłuchując się w dyskusję na ten temat w ostatnich latach, doszedłem do przekonania, że nazwa miasta to bardzo ważny element tej tożsamości, tego znaku, który chcemy wypracować w formie właściwej dla miast dużych, właściwej dla miast wojewódzkich. Nawet średnie miasta leżące w Wielkopolsce nie mają w nazwie członu „Wielkopolski”, a my, którzy nie leżymy w Wielkopolsce, taki człon mamy. Uważam, że jest to drzazga, która uwiera i zakaża czystość koncepcji rozwoju miasta. To jest tak, jakby ktoś nadał nam szlachectwo na fałszywych papierach i jeszcze się z tego cieszymy. My natomiast chcemy być sobą, chcemy mieć własną tożsamość. Na pewno nie jest to tożsamość wyłącznie wielkopolska, kiedy ponad 40 proc. ludzi przyjechało tutaj z Kresów.
– Jeśli dojdzie do zmiany nazwy, gorzowianie uwierzą, że sami potrafią coś zrobić?
– Mam nadzieję, że wśród gorzowian jest bardzo dużo osób środka, które nie zastanawiają się na co dzień nad nazwą miasta, ale słuchają argumentów i chętnie przyswajają wiedzę na temat historii nazwy Gorzów, a tym samym historii Gorzowa. Chcą zapoznać się z analizą korzyści i kosztów skutków tej zmiany. Chcą zobaczyć, jaki jest ciąg dalszy pracy nad rozwojem miasta po szczęśliwym rozwiązaniu tego problemu.
– A jaki może być ciąg dalszy zmian?
– Problemów do rozwiązania jest cała masa, łącznie z przełamaniem braku dostępności komunikacyjnej, z implementowaniem inwestycji technologicznych, które pozwolą lepiej gorzowianom zarabiać. To także kontynuowanie programu rewitalizacji zniszczonych kamienic czy doprowadzenie w realnie krótkim czasie do utworzenia Uniwersytetu Gorzowskiego. To wszystko są bardzo ważne tematy. Tylko, że realizacja każdego z nich może trwać co najmniej kilka lat. Wymaga to sprawnego poruszania się zarówno na poziomie regionu, kraju, a często też Unii Europejskiej. Nie ma czarodziejskiej różdżki, która każdy z tych tematów pozwoli załatwić w ciągu np. roku czy dwóch. Jak jest nam z Gorzowem Wielkopolskim, to my już wiemy od kilkudziesięciu lat. W opiniach wielu światłych osób człon „Wielkopolski” degraduje i nadaje status prowincjalny temu miastu. Widzimy, do jakiego miejsca Gorzów doszedł. A tę zmianę możemy w dużej mierze przeprowadzić sami już w ciągu najbliższych kilku miesięcy.
– Do jakiego stanu Gorzów doszedł?
– Do takiego, że może być tylko lepiej i że mamy na tę poprawę całą kadencję.
To radni zdecydują o nazwie miasta
– O nazwie miasta bezpośrednio nie decydować będą jednak mieszkańcy, a decydować będzie rada miasta. De facto wystarczy trzynaście osób, które opowiedzą się za lub przeciw.
– Żyjemy w demokracji, gdzie mamy swoich reprezentantów, którzy m.in. decydują o budżecie miasta wynoszącym już ponad 1 mld zł. Powinni oni mieć, przynajmniej z założenia, spory poziom wiedzy, co robić, by miasto się rozwijało. Nie sądzę, by to, iż radni będą decydowali o nazwie, był minusem tej całej sytuacji. Uchwała dotycząca zmiany nazwy nie nastąpi ot tak, „na sucho”, tylko po wielomiesięcznych dyskusjach.
– Przy głosowaniu może jednak zwyciężyć prywatny pogląd radnego, a to, że jego wyborcy myślą zupełnie inaczej, nie będzie miało znaczenia. Gdy podpytuję radnych, jak zagłosują w sprawie nazwy, nie chcą tego zdradzać.
– Przynajmniej na ten moment nie muszą się określać. Konsultacje trwają do 2 sierpnia. Jeśli z dokumentów, które powstaną po konsultacjach, będzie widać, że poglądy za zmianą są w zauważalnej większości, to radni w tę stronę się skłonią. Dla nas najważniejsze jest to, żeby dotrzeć z tą debatą obywatelską do jak najszerszych gremiów mieszkańców naszego miasta i żeby ci, którzy nie uważali tej sprawy za istotną, pobudzeni tą dyskusją jakiś pogląd w sobie wypracowali. Chcemy przekonać tych, którzy są otwarci na argumenty. Nam ich nie brakuje. Wiemy jednak, że jest grono osób, dla których związek z nazwą Gorzów Wielkopolski jest na tyle emocjonalny, łączy się z przyzwyczajeniem i na to nie ma rady. Nie jest naszym zadaniem łamać sposób myślenia. Ludzie mają prawo mieć swoje własne poglądy, nawet jeśli one są oparte na emocjach czy przyzwyczajeniu. Mamy nadzieję, że większość ludzi, którzy mają jakąś swoją wizję rozwoju i aspiracji Gorzowa, poprze zmianę nazwę.
– Jeśli dojdzie do zmiany nazwy, to część grupy zwolenników dotychczasowej nazwy będzie zawiedziona. To nie sprzyja jedności.
– To, że w Polsce podział w wielu sprawach jest bliski 50 na 50, to fakt. Wszystko zaczyna się jednak w głowie. To głowa musi być otwarta na rozwój, na nowe koncepcje, na nowe wyzwania.
Wiem, że to są wyzwania trudne. One jednak są możliwe. Trzeba się podejmować także trudnych wyzwań. Każdy ambitny pomysł dzieli. Nawet, gdyby chcieć wprowadzić program renowacji kamienic – jeśli mieszkańcy będą musieli dodać jakieś pieniądze od siebie, też podzieli. Temat poszerzenia Gorzowa też będzie dzielił.
– W 66-osobowym komitecie, który doprowadził do konsultacji w sprawie nazwy miasta, jest duża grupa osób ze stopniami i tytułami naukowymi, są też osoby wiodące, jeśli chodzi o gorzowską kulturę czy gospodarkę. Jeśli radni zagłosują za pozostawieniem dotychczasowej nazwy, władzom miasta nie będzie później trudniej rządzić w Gorzowie?
– Nie będzie tak, że jeśli nazwa miasta pozostanie bez zmian, to członkowie komitetu poczują się zlekceważeni. Myślę jednak, że zagłosowanie przeciwko zmianie nazwy będzie grzechem zaniechania. Jak jest nam z Gorzowem Wielkopolskim, to my już wiemy od kilkudziesięciu lat. W opiniach wielu światłych osób człon „Wielkopolski” degraduje i nadaje status prowincjalny temu miastu. Widzimy, do jakiego miejsca Gorzów doszedł.
W Zielonej Górze chcą by Gorzów był Wielkopolski?
– Parę miesięcy temu słyszałem, że w Zielonej Górze to chcą, by Gorzów pozostał Wielkopolski, bo dzięki temu jest argument, że miasto nie leży w Lubuskiem, więc łatwiej pozyskiwać pieniądze na rozwój południa.
– Kiedy pojawił się wątek zmiany administracyjnej województw, rozmawiałem z kolegami z Zielonej Góry, którzy mi powiedzieli, wcale nie sarkastycznie: „Wy w tym Gorzowie to wcale nie wiecie, czego chcecie. Nie wiecie, gdzie chcecie być. Nie macie też jasno sprecyzowanego profilu”. Zielona Góra natomiast wie, że chciałaby by było województwo zielonogórskie, a ona była jego stolicą. Dla niej to jest proste. Gorzów, dziś wciąż Wielkopolski, nie wiadomo, czy chce zachowania status quo w Lubuskim, czy chce być dużym miastem w Wielkopolsce, czy może przejść do Zachodniopomorskiego.
– „Wielkopolski” w nazwie Gorzowa przeszkadza miastu w Lubuskiem?
– Bardzo przeszkadza. Zwłaszcza w aspekcie naszych aspiracji do stołeczności. Powiedzmy sobie szczerze… Jeśli będzie nadal dochodziło do zmniejszenia liczby ludności województwa, a w naszym regionie spadła ona już poniżej miliona, może pojawić się pytanie, czy rzeczywiście utrzymywanie w takim województwie jak Lubuskie dwóch stolic ma swoje uzasadnienie.
– I to ze względu na nazwę będzie Gorzowowi ciężej?
– Będzie ciężej w tym sensie, że jeśli ktokolwiek we władzach krajowych miałby do wyboru wyznaczenie stolicy województwa Lubuskiego, która ma w nazwie „Wielkopolski”, to raczej uznałby to za dziwaczny pomysł. Przymiotnik w nazwie na pewno by nam nie pomógł, a jestem przekonany, żeby zaszkodził.
– Czyli ten kto jest za „Wielkopolskim” to jest opcją zielonogórską?
– Pan to nadmiernie wyostrza. Dla osób, które są zwolennikami nazwy Gorzów Wielkopolski, choć są oni niewątpliwie gorzowskimi patriotami, nie wszystkie skutki są jednak dostrzegalne czy doceniane. Na pewno jednak aktualna nazwa nie wzmacnia naszej pozycji nawet w województwie lubuskim.
– Na półmetku konsultacji wierzy pan, że Gorzów zmieni nazwę?
– Wierzę, że – jak to się mówi – dowieziemy zwycięstwo do końca. Że radni słuchając dyskusji, poznając materiały, argumenty, prezentacje, stopniowo nabierają wiedzy i kształtują swój osobisty pogląd. Na szczęście to jest kwestia apolityczna bez dyscypliny partyjnej. Czy jednak przyjmą uchwałę wnioskującą o zmianę nazwy, przekonamy się jesienią.
Źródło: Gazeta Lubuska, Autor: Jarosław Miłkowski, Data: lipca 2024